środa, 26 grudnia 2012

Prolog


 Czarnowłosy mężczyzna i rudowłosa kobieta stali ramię w ramię nad łóżeczkiem w którym spokojnie spała dwójka czarnowłosych dzieci. Na twarzy kobiety pojawił się błogi uśmiech.
-Nie sądzisz James, że mamy szczęście ? - zapytała ciepłym głosem.
- Masz rację Lily. Mamy siebie i nasze dzieci. Czego nam jeszcze trzeba ? - odwzajemnił uśmiech żony.
 Chociaż w jego sercu wzbierał niepokój mówił prawdę. Puki miał swoją rodzinę, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Bał się jednak dnia, kiedy to wszystko może się skończyć. Kiedy Voldemort odnajdzie ich kryjówkę i zgodnie z przepowiednią zabije jedno z jego dzieci lub co gorsza oboje. Złapał Lily za rękę. Usiedli w salonie i spojrzeli na siebie poważnie.
- James, boję się - powiedziała szczerze ruda - Co my zrobimy jeśli wszystko się wyda ?
 W jej zielonych oczach zebrały się łzy. Czarnowłosy zdjął okulary i przetarł oczy. Wziął żonę w ramiona i przytulił do siebie.
- Jestem pewien, że damy sobie radę. Otacza nas zbyt wiele zaklęć ochronnych. I jeszcze zaklęcie Fideliusa. Peter nas nie zdradzi. Jest naszym przyjacielem. Wszystko będzie dobrze - mówiąc to próbował przekonać o tym samego siebie.
- A co się stanie jeśli to zawiedzie ? Co jeśli Harry'emu albo Katrinie coś się stanie ? Są tacy mali, tacy bezbronni  Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś im się stało - zaszlochała.
- Nie pozwolę na to. Oddam za was życie - przyrzekł.
- Tego się właśnie boję. Że zginiemy. Że bliźniaki nie będą miały szansy dorosnąć. Mają dopiero sześć miesięcy ! Sześć miesięcy, James ! Są niewinni ! - wykrzyknęła.
 Mężczyzna nie odpowiedział. Lily miała rację. Wiedział to. Ale co miał zrobić ? Pójść do Voldemorta i powiedzieć mu żeby poszukał innych ofiar ? Nie mógł. Musiał walczyć. Zrobić wszystko, aby uchronić swoje dzieci przed śmiercią. Nagle w kominku pojawiły się zielone płomienie i wyszedł z nich Albus Dumbledore. Siwowłosy mężczyzna był jednym z przyjaciół państwa Potter'ów. Spojrzał na nich dobrotliwie zza swoich okularów połówek. Po chwili kominek rozjarzył się na nowo i tym razem wyszło z niego dwoje najlepszych przyjaciół Jamesa Potter'a - Syriusz Black i Remus Lupin. Syriusz był wysokim, przystojnym mężczyzną o czarnych włosach, srebrzystych oczach i czarującym uśmiechu. Wydawałoby się, ze już się ustatkował jednak on wciąż był kawalerem do wzięcia. Tak samo Remus który choć nie tak przystojny jak przyjaciel również przyciągał uwagę płci przeciwnej. Wysoki z jasnobrązowymi włosami i miodowymi oczami był uważany za przystojnego. Mężczyźni przywitali się z przyjacielem i jego żoną, a także z dyrektorem. Chociaż widzieli się zaledwie przedwczoraj bardzo spieszyło im się do kolejnego spotkania. W tych czasach każda chwila była na wagę złota.
- Wszystko w porządku ? - zapytał zaniepokojony Remus patrząc na James'a.
- Na razie tak. Ale nie wiadomo co stanie się potem - odpowiedział z pozoru spokojnie jednak głos mu drżał.
- Gdzie dzieciaki ? - zapytał Syriusz, który był dumny będąc ojcem chrzestnym obojga.
- Śpią. Już późno - wyjaśniła Lily przygaszonym głosem.
 Syriusz podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
- Nie martw się. Pomożemy wam. I niechby ktoś spróbował ich ruszyć - zagroził mając na myśli półroczne chrześniaki - zabiję jak psa.
- Jak ciebie ? - zapytał nieco rozbawiony James.
- To przenośnia - mruknął urażony Black.
 Cała piątka rozchmurzyła się nieco.
- Co się dzieje na zewnątrz ? - zapytała Lily która od bardzo dawna nie opuszczała domu.
- Wciąż nie wiemy gdzie On przebywa, ani co konkretnie planuje - wyjaśnił Dumbledore, a z jego niebieskich oczu zniknęły wesołe ogniki.
 James otworzył usta chcąc odpowiedzieć gdy na górze rozległ się brzdęk tłuczonego szkła i dziecięcy płacz. Wszyscy obecni w salonie natychmiast popędzili na górę wiedzeni złym przeczuciem. Gdy wpadli do dziecinnego pokoju zatrzymali się przerażeni. Zamaskowana postać stojąca na parapecie wybitego okna trzymała w ramionach maleńką Katrinę. Dziewczynka nie płakała, ale patrzyła zaniepokojona na rodziców, jakby rozumiejąc powagę sytuacji. James, widząc swoją jedyną córkę w rękach porywacza poczuł jakby miał wybuchnąć. Zaczął atakować postać uwarzając jednak by nie skrzywdzić dziecka. Obcy spojrzał na nich przeciągle i zeskoczył na zewnątrz teleportując się nim zdążył dotknąć ziemi. czarnowłosy podbiegł do okna patrząc w dół. Zawiódł. Pozwolił na porwanie dziecka. Nie umiał jej uratować. Od samego początku wiedział, że była wyjątkowa. Mógł przewidzieć, że stanie się to źródłem kłopotów. Poczuł w oczach palące łzy. Spojrzał na Lily. Stała kilka metrów dalej trzymając na rękach płaczącego Harry'ego. Patrzyła na niego z bólem w swoich pięknych oczach. Nie musiał pytać, aby wiedzieć o czym myśli. Tak jak on miała wyrzuty sumienia chociaż nie miała ku temu żadnego powodu. To był jego obowiązek ochraniać rodzinę. Objął Lily ramieniem a po jego policzkach potoczyły się słone łzy.
- Przepraszam - wyszeptał łamiącym głosem do żony i do córki, której mógł już nigdy nie zobaczyć.
 Lily pokiwała lekko głową dając mu do zrozumienia, że go rozumie. Lily poruszyła się i spróbowała wyswobodzić z jego objęć. Myślał, że wreszcie dotarło do niej, że nie zdoła ich ochronić i zechce odjeść  jednak zamiast robić mu wyrzuty podeszła do małej komody stojącej obok łóżeczka. Leżała na niej złożona kartka. Kobieta rozłożyła ją i przebiegła wzrokiem zapisany na niej tekst.
- James, musisz to zobaczyć - wyszeptała drżącym głosem i podała mu arkusik.
 List był krótki i zwięzły : " Przykro mi, że muszę to zrobić. Wiem, że najlepiej byłoby jej z rodziną, ale to wszystko nie jest takie proste. Jest jeszcze jedna przepowiednia. Dotycząca jedynie dxiewczynki. Nie martwcie się. Będzie żyła spokojna i mam nadzieję, że szczęśliwa. Być może jeszcze kiedyś się spotkacie. N.S. " Przeczytał wiadomość na głos, aby wszyscy mogli zapoznać się z jej treścią. Nikt nie wiedział co to może znaczyć, ale mieli nadzieję, że nadawca wiadomości nie kłamał. Teraz musieli pilnować Harry'ego. Albus obiecał postarać się o pomoc w poszukiwaniach aurorów. Teraz pozostawało im tylko czekać. Spojrzał jeszcze raz na papier chcąc jeszcze raz odczytać słowa, które już i tak wryły mu się w pamięć. Jednak tym razem zamiast dobrze znanego tekstu pojawiła się inna wiadomość. Wiadomość, która mogła zmienić całą teraźniejszość i przyszłość.
                                                                                           ***
 Natalie Simons spojrzała na anielską twarzyczkę trzymanego w ramionach dziecka. Dziewczynka patrzyła na nią uważnie jakby śledząc każdy jej ruch.
- Przykro mi, mała, ale ja nic na to nie poradzą - mruknęła do niej.
 Złotowłosa kobieta spojrzała na dom, przed którym się znajdowały. Białe ściany, ciemny dach, duże okna ... i rodzina która miała dać dziewczynce miłość i dom. Do czasu kiedy przepowiednia się nie rozpocznie. Było już po 23 jednak na szczęście w oknach paliły się światła. Doskonale wiedziała kto tu mieszka. Była przekonana, że zaopiekują się sierotą. Podeszła do werandy i położyła kosz z niemowlęciem przed drzwiami. Mała Katrina spojrzała na nią z wyrzutem jakby mówiły " Po co mnie zabrałaś skoro już zostawiasz ? "
- Przepraszam - spojrzała na dziecko po raz ostatni, zapukała i teleportowała się na drógą stronę ulicy.
 Po chwili drzwi obserwowanego domu otworzyły się i na zewnątrz wyjrzała czarnowłosa głowa piętnastoletniej dziewczyny. Spojrzała na kosz przed wejściem i szybko rozejrzała się dookoła. Nie widząc nikogo wzięła kosz na ręce i uśmiechnęła się do znajdującego tam dziecka. Wróciła do domu i zamknęła drzwi. Natalie widząc, że jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem postanowiła wrócić tu jutro i sprawdzić jak się sprawy mają.
- Powodzenia, Katrino Potter - wyszeptała i zniknęła.
                                                                                  ***
 Kiedy piętnastoletnia Alanna Fox otworzyła drzwi nie spodziewała się zastać na wycieraczce dziecka. Rozejrzała się dookoła chcąc dowiedzieć się kto porzuca dziecko przed cudzymi drzwiami jednak ulice były zupełnie puste. Uniosła kosz i spojrzała na na dziewczynkę o miękkich czarnych włoskach i lśniących zielonych oczach, które wydawały się nieco zbyt poważne jak na takie małe dziecko. Wróciła do domu i skierowała się do salonu w którym wciąż siedzieli jej rodzice. Kiedy pokazała im znalezisko oboje wydali okrzyk zaskoczenia. Cameron i Caroline Fox nie potrafili patrzeć na ludzką krzywdę i nie mogli zrozumieć jak ktokolwiek mógł porzucić takie małe dziecko. Kiedy odwinęli maleństwo z koca ujrzeli niewielki arkusz papieru. Caroline natychmiast wzięła go i zaczęła czytać : " Być może nie pochwalicie tego co zrobiłam, ale nie miałam wyboru. Wiem, że zajmiecie się nią jak własnym dzieckiem. Mam nadzieję, że nie sprawi to wam kłopotów. Poniżej przekazuję wam niezbędne informacje. Przepraszam za kłopot. N.S. " Poniżej znajdowały się jej dane : " Katrina Lily, urodzona 31 lipca 1980 roku, grupa krwi AB rh (+), włosy czarne, oczy zielone; znaki szczególne - znamię w kształcie gwiazdy na prawym ramieniu. " Fox'owie przyjęli Katrinę do rodziny. Nie wiedzieli jednak na co się godzą.
___________________________________________________________________

I jest prolog. Na razie tyle. Jutro dodam pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Pozdrawiam : )

1 komentarz: